środa, 29 maja 2013

Przystanek - kolor!


 Tramwaje!

Pracuję nad nimi, wiecie.

I właśnie skończyłem tuszować ostatnią stronę! Jak te dzidzi-bubu szybko dorastają. Aż serce pęka z dumy.

Może na tym etapie wypadałoby powiedzieć nieco więcej o samym komiksie, bo do tej pory byłem dość oszczędny w opisach.

 To opowieść o dziwnych ludziach, którzy stracili swoją "dziwność", bo spotykasz ich na co dzień w tramwaju, w drodze do szkoły, czy pracy. To śmierdzący menele, kimający na tyłach wagonów i wściekłe emerytki wykłócające się o ostatnie miejsca siedzące. To chamscy kontrolerzy biletów i gnijący od środka, znudzeni życiem kierowcy tramwajów. To też ludzie, których jedyna interakcja ze współpasażerami ogranicza się wyzywania ich na nieme pojedynki spojrzeń.

Może Ty jesteś jednym z tych ludzi?

Skąd mam wiedzieć, nie znam Cię.

Tyle, że wsadziłem wszystkie te postacie do blendera, dodałem dżemu z hiperboli i zalałem skrajnym przerysowaniem.

Mam mały blender, więc część się wylała na podłogę. Wytarłem to mopem.

Panorama Gdańskiej starówki.

Drogi tych postaci ciągle się przecinają i akcja płynnie przeskakuje, podążając raz za jedną, raz za drugą. Coś jak w "Snatchu". Albo, jeszcze lepiej, w "Alieen". Akurat komiksowi Lewisa Trondheima zawdzięczam bardzo dużo, bo kiedykolwiek miałem wątpliwości, czy w ogóle jest sens tworzyć taki komiks, czytałem "Alieen" i natychmiast wracał mi zapał do rysowania.

Skąd wątpliwości? Bo "Tramwaje" nie silą się na opowiedzenie skomplikowanej historii, ani nie wymuszają na czytelniku głębszych refleksji. To komiks "balls to the walls", gdzie dzieją się skrajnie niedorzeczne rzeczy, a całość nie ma większego sensu, poza czystą rozrywką. Ludzie tłuką się po mordach, potem rozjeżdżają ich tramwaje, które następnie wbijają się z całą prędkością w budenek, rozsypując przy tym pasażerów w niebo jak martwe kukły. A wszystko to na tle mojego ukochanego Gdańska. Który po drodze demoluję.

Bum bam bim! Ludzie wypadający z pędzących tramwajów!

Mam nadzieję, że będziecie mieli równie wielką frajdę czytając ten komiks, jak ja miałem go rysując.

Mam w głowie masę pomysłów na bardziej ambitne historie, ale uznałem, że coś lekkiego wypadnie lepiej jako pełnometrażowy debiut. Nabiorę doświadczenia i takie tam. Poza tym duża część tych pomysłów to obyczajówki, w których nie ma miejsca na rozwalanie tramwajów.

Czy wspominałem już, że w tym komiksie tramwaje masowo rozjeżdżają ludzi i ulegają strasznym, strasznym wypadkom?

Koniec końców, "Tramwaje" to komiks niemy, który zamknął się w 100 stronach. Będzie w pełnym kolorze (to jeszcze przede mną). Zamierzam go skończyć w tym roku i wydać w przyszłym (prawdopodobnie na Komiksową Warszawę 2014, zobaczymy). Nie mogę się DOCZEKAĆ, aż je skończę, bo dosłownie kipię od pomysłów na kolejne projekty i chcę robić wszystko na raz!

Jeżeli przegapiliście wcześniejsze notki o Tramwajach, to TUTAJ jest kompilacja wszystkich wpisów o nich na Kreskotoku. Znajdziecie tam garść szkiców koncepcyjnych i sporo pojedynczych kadrów.

100 stron, jedna na drugiej. Duma.

Tymczasem robię przerwę na rysowanie kolejnego odcinka Buca Kartofla. A jak tylko go skończę - zabieram się za kolorowanie!

Hura!


wtorek, 21 maja 2013

Kierunek - Słowenia!





     Chyba obiecywałem wpis na tydzień temu...

     Komiksowa Warszawa upłynęła pod znakiem dobrej zabawy, przyjaźni, komiksów, Stadionu Narodowego, wymieniania się 3DeeSowymi spotpassami i Słońca.

     Nie opuszczającemu Cię ani na krok, tłustemu jak tucznik Słońca, które smagało nas powrozem skręconym ze skwaru i napełniało płuca martwym powietrzem. Słońca utrudniającemu chodzenie na boso przez gotujący się asfalt.
     Ja wiem, że dzięki Tobie na tej planecie istnieje życie i w ogóle...ale przyhamuj trochę, ok?

Słońce?

...

Proszę?



     Jeśli kogoś z was ominęła Komiksowa Warszawa, a ostrzył sobie zęby na drugi, premierowy numer Profanum (lub wznowione wydanie pierwszego), może to zrobić odpowiednio tutaj i tutaj. I to po promocyjnej cenie!

     A teraz, nie przedłużając, wyjątki ze szkicownika i garść zdjęć ilustrujących moją i mojego brata Jaśka podróż do Słowenii. Odwiedziliśmy w Lublanie Kasię, zwaną potocznie dużą siostrą, która była na Erasmusie.






     Wystartowaliśmy z Gdańska Polskim Busem do Warszawy, gdzie mieliśmy przesiadkę na kolejny Polski Bus do Wiednia. Na którego czekaliśmy dwa pączki, kawę i kilka szkiców, czyli w sumie cztery godziny. W owym czasie tłukłem w Herosów V, o których podjarany opowiadałem Jaśkowi przez większość drogi do Warszawy. Stąd wampir na pierwszej stronie.

"Błagam...zabijcie...mnie..."


     Po dwunastogodzinnej podróży wylądowaliśmy w Wiedniu. Pierwsze, co zrobiliśmy, to poszliśmy na sznycla. Był wielki. Bułka, w której siedział, wyglądała na przerażona jego obecnością.
Potem poszliśmy na kawę i strudla. No, ja poszedłem na kawę, bo Jasiek jej nie pija. A strudla zamówiliśmy na spółę. Opowieści o wiedeńskiej kawie okazały się być prawdziwe. Nawet kawa a McDonaldzie była jakby lepsza niż u nas. Albo to tylko siła sugestii.
     Potem  poszliśmy szwędać się po centrum. Przez dziewięć godzin. Dziewięć długich i ciemnych godzin. Tyle czasu mieliśmy do pociągu.

Najlepsza ławka.



     Tutaj muszę sprostować. Skłamałem. To nie był mój pierwszy napad na fontannę. Gwoli ścisłości, moja rodzina jest prawdopodobnie poszukiwana w całej Europie za ograbianie fontann. Pamiętam szczególnie jeden rozbój z synem w ręku. To było chyba w Czechach. Tata chwycił mnie za kostki i zawiesił nad wodą, mówiąc, bym łowił monety. Woda była okropnie zimna. Ale poszukiwania błysków w wodzie uzależniające.

     Tą piłką, którą znaleźliśmy w parku, graliśmy przez dobre pół godziny, podając ją sobie od niechcenia niewprawnymi kopnięciami i patrząc na nielicznych, przechodzących ludzi. Zmęczeni nocnym łażeniem po mieście, zdrzemnęliśmy się na parkowej ławce, budzeni tylko niewygodą i skąpym deszczykiem.



     Nareszcie Lublana. Wszędzie blisko. Uradowana Kasia odebrała nas z peronu i poszliśmy na piechotę do wynajmowanego przez nią mieszkania. Po smacznym obiedzie poszliśmy z nogi do centrum Lublany. Stamtąd spacerkiem na imprezę. Jak mówiłem, wszędzie blisko.
     Od razu zakochałem się w Lublanie. Jest w niej coś, co bardzo przypominało mi Gdańsk. Może to architektura, może atmosfera, nie wiem. Poczułem się od razu jak u siebie. Miasto z drugiego odcinka "Buca Kartofla" jest właściwie wzorowane na Lublanie i prawdopodobnie tak zostanie. To z pierwszego Buca oparłem głównie o Pragę. Ale wracając do tematu.



Ostatni szkic z Lublany, bo potem byłem albo zbyt zajęty, albo zbyt zmęczony, by rysować. Nawet tego nie dokończyłem.

Wspomniane girlandy butów. A to tylko jeden z obwieszonych nimi kabli, które widzielismy na mieście.

     Lubelski zamek, choć niewielki, robi wrażenie. Mam straszną słabość do zamków. Zwiedziliśmy mieszczące się w nim muzeum, w którym można było nawet pomacać kilka rzeczy. Ze ździwieniem odkryłem, że częścią ekspozycji były też przesympatyczne, flashowe gry, wyświetlane na dotykowych ekranach. Ilustrowały wybrane elementy historii Słowenii. Okazuje się, że jestem słaby w przekradaniu się nocą wśród wojskowych patroli i zaklejaniu propagandowymi plakatami Lublany.
     Na przeszklonym balkonie widokowym dołączyło do mnie kilku ludzi. Myślałem, że też są spragnieni widoku miasta na tle zachodzącego Słońca, ale nagle balkon okazał się być windą, jadącą na samo podnórze wzgórza, na którym mieścił się zamek. Zostałem mimowolnym zakładnikiem, przyklejonym do szyby i wpatrzonym w oddalającego się ode mnie brata, którego mina sugerowała, że kupiona przez niego ryba z frytkami okazała się być żywa i w dodatku umie wspaniale tańczyć poloneza.

     Gdzieś po drodze wturlaliśmy się na wystawę jednego z profesorów Kasi, która mnie zdmuchnęła. Ściany pokryte fantastycznymi pracami, jak trup mrówkami. Zdjęcia są okropne, bo robione moim craparatem.



Szybko, jaką mam zrobić minę?!







      Wieczorem poszliśmy na legendarną Metelkovą. Z piwem w ręku wdarliśmy się w hordę pijanych studentów. Byli jak falujące, gwarne morze twarzy, słów i alkoholu.
 Przed wyjazdem Kasia znowu nas tam zaprowadziła, żebyśmy mogli pozwiedzać ulicę w promieniach Słońca. Za dnia Metelkova jest cicha. Po jej bokach kolorowe i niesamowite domy pełne squatujących ludzi, wyglądają jak znaki drogowe mówiące "zwolnij i napij się". Sama ulica wygląda, jakby gwałtem wyrwana z narkotycznego snu pary spalonych hippisów o Utopii i po drodze wytarzana w garażowej wyprzedaży sztuki.
     Od samego progu Metelkovej przykleił się do nas uśmiechnięty i średnio kontaktujący chłopak. Chodził za nami krok w krok, czasami chciwie sztachając się fluorescencyjną zawartością butelki, którą czule do siebie przytulał. Próbował podrywać Kasię, która niezwracała na niego zbyt dużej uwagi, jakby był częścią Metelkovego uroku. I faktycznie. Był jak wariat w domu wariatów. Na swoim miejscu. Swojski.

Abstrakcyjna mozaika i klasyczna rzeźba na wysokości drugiego piętra. No bo czemu nie.

Napędzane elektrycznością pedały obracały kołami. Zahipnotyzowany jednostajnym ruchem nie mogłem oderwać wzroku od tej dziwnej konstrukcji. Czułem się, jakbym patrzył na dawno zapomniany artefakt pozaziemskiej cywilizacji.

Wtem! Wystawa komiksu. Tak się składa, że lubię komiksy.

To już nie Metelkova. Schody do mieszczącego się w piwnicy skate shopu.

     Powrót do domu nie obfitował w przygody. Zmęczeni, większość drogi przespaliśmy.

     W sumie podróż w dwie strony zajęła nam dłużej, niż sam pobyt w Lublanie. Szkoda. Ale co mam powiedzieć? I tak się opłacało.


P.S. - Serdeczne pozdrowienia dla czytelnika Kreskotoku, który zagadał mnie na Komiksowej Warszawie! Internetowa piątka!







piątek, 10 maja 2013

Majówka, majówka

Zdjęcia by Moppie!


 Pierwszy i najświeższy (bo majówkowy) z obiecanych sketch dumpów! Przyjaźń komiksowa wybrała się całą ekipą na działkę Kikasa. Jednak zamiast jechać z nimi, dotarłem autostopem w okolice miejscowości, w którym mieścił się domek i zrobiłem sobie małą wędrówkę.

A propo Kikasa, to w końcu założył od dawna obiecywany blog, na którym pokrótce recenzuje webkomiksy. Ma ciekawą formułę, bo na zmianę bierze na tapetę słabe i dobre webkomiksy, co dostarcza dobrą mieszankę zabawnego gnojenia i autentycznej inspiracji perełkami, o których prawdopodobnie nigdy nie słyszeliście. Klikajcie, czytajcie.



 




Luna specjalizuje się w portretach z dziwnymi rzeczami na głowie.






A na koniec wisieńka. Postanowiłem, że zostanę dadaistycznym poetą i zacząłem sklejać wiersze z wyrwanych z kontekstu, urwanych fragmentów zasłyszanych rozmów. Przeczytanie ich na głos poważnym głosem przynosi najlepsze efekty. Zabawa gwarantowana.


Za małe literki? Klikaj po większy rozmiar.


I ty możesz zostać dadaistycznym poetą! Wystarczy długopis, kartka i grupa niczego nie spodziewających się znajomych. Powodzenia!

W weekend możecie spodziewać się od dawna zaległego sketch dumpu z moich i mojego brata odwiedzin naszej siostry, która była na Erazmusie na Słowenii.

"Najgorszy pingwin
Jego penis
Jest ciągiem dalszym"




wtorek, 7 maja 2013

PreKW 2013




Komiksowa Warszawa majaczy na horyzoncie. Data jest (16-19 maja), plakat jest, program wrzucony, goście zapowiedzeni.

Wydawnictwa prześcigają się w przedfestiwalowych zapowiedziach, a moja lista zakupów rośnie w zastraszającym tempie. Trzeci "Profesor Bell", "Nowożeńcy", najnowszy "Hellboy", "Opowieści z Najdalszych Przedmieść", "Strefa bezpieczeństwa Goražde"...
























Ale w tym roku znowu nie ograniczam się tylko do konsumpcji, ale też produkuję. Na Komiksowej Warszawie premierę będzie mieć drugi numer magazynu "Profanum", w którym ukaże się kolejny odcinek Buca Kartofla. W odpowiedzi na szybkie zejście całego nakładu pierwszego numeru, chłopaki zrobili też jego drugie wydanie. Z elegancką, czarno-białą wariacją mojej okładki. Mmmm-hmmm.

Na Fejsbukowym profilu Profanum stopniowo ukazują się 4ro-stronicowe zapowiedzi wszystkich komiksów numeru. Preview Buca też już jest.




Konduktorze łaskawy
Zabierz nas do Warszawy
I otwórz okno bo jest duszno
Peace.

P.S. - Na dniach ukażą się na Kreskotoku dwa kolejne wpisy. Spodziewajcie się kilkunastu stron szkiców.